Wschodzące słońce oświetlało dymiące resztki drzew. Niektóre jeszcze się paliły. Między nimi stały lub klęczały zrozpaczone duchy natury, które straciły swoich bliskich. Nieliczne najady gasiły resztki ognia, cicho pochlipując. San wrzeszczał coś do Quattro, a Eka próbował go uspokoić.
- Chodźmy.. Do nich - wymamrotała Sakura, pochylając głowę. Twarz ukryła za włosami.
- Dobrze - zgodziłam się. Nadal byłam zła, że tak bezmyślnie przyjęli nieznajomą, ale wobec katastrofy jaka spotkała las, moje uczucia były nieistotne.
- Alice, Sakura! - powiedział z nadzieją Quattro. - Mogłybyście nam pomóc?
- Mówiłem już, że to nie ma żadnego sensu! - krzyknął znowu San. - Nic nie da się zrobić! Gdybyśmy tylko nie...
- San - przerwała mu Sakura. - Nie zostawimy tego tak. To jest nasz dom - wyrwała mi swoją rękę i zachwiała się. Jej stan nie wynikał z ran poniesionych podczas walki. Drzewo, do którego należała musiało zostać w znacznej mierze spalone, a ona sama czuła się winna, że nie zapobiegła katastrofie.
- Wszystko będzie dobrze! - uśmiechnęłam się szeroko, bo tylko to mogłam zrobić.
- Zamknij się! Łatwo ci mówić! Pojawiłaś się nagle nie wiem skąd i oświadczyłaś, że chcesz tu mieszkać! Nie możesz zrozumieć, co czyje ktoś, kto mieszkał tu całe życie!
- Nie mogę! Ale to nie znaczy, że nie jest to mój dom! - zdenerwowałam się. W tym momencie Salamander przekroczył wszelkie granice mojej wytrzymałości. Po prostu się na niego rzuciłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz