Ze złością kopnąłem puszkę po coli, leżącą na jakimś dachu. Byłem mega wkurzony. Od tygodnia szukam pracy, ale jak zwykle mnie nie przyjęli. Wyrzutek- Przecież nie mogą kogoś takiego zatrudnić! Żałosne.
Usiadłem na daszku i spojrzałem w niebo. Nikt mi teraz już nie pomoże. Jestem tym złym. Jestem tym, który zawinił. Nawet moja nadopiekuńcza matka nie chce mnie widzieć na oczy. Ojciec gdyby mnie teraz zobaczył... " Nie potrzebuję w moim domu osoby, która tak zhańbiła nasz klan'' to były jego ostatnie słowa, które usłyszałem.Niedługo potem wyprowadziłem się.
Popatrzyłem na moją mechaniczną rękę. Zrobiona z tytanu, była teraz jedyną moją dumą, tak, jak reszta mojego mechanicznego ciała. Uśmiechnąłem się i znów spojrzałem na księżec. Był w pełni. W takich chwilach zupełnie odpływałem, dając się ponieść myślom. O tym, jakby to było, gdybym nadal był w klanie. O tym, że nic nie miało miejsca, i nadal mogę się cieszyć rodziną...
Nagle, gdy tylko zacząłem zanurzač się w tej krainie rozmyślań, usłeszałem coś, co brzmiało jak cichy szept, jednak nim nie było. Odwróciłem się, lecz zobaczyłem tylko poruszaną lekkim wiatrem antenę. Wstałem i zacząłem się rozglądać.
- Kto tu jest?- spytałem przestrzeń. Nikt nie odpowieział. Wzruszyłem ramionami i usiadłem.
Przez cały wieczór miałem dziwne przeczucie, jakby ktoś mnie śledził. Jednak nikogo nie było w pobliżu. Chyba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz